W końcu wybrałem się do kina na kolejny film Marvela. Było ok – pomyślałem po seansie. Nie byłem specjalnie zachwycony, czy też zniesmaczony. Dostałem mniej więcej to, czego się spodziewałem. Jest to film, który widziałem już niejednokrotnie, szczególnie w wykonaniu Marvel Studios, które formuł na przyszłe odcinki swojej serii, ma już praktycznie wypracowaną do perfekcji. Bez większych zmian, może produkować, kolejne, całkiem strawne opowiastki, zarabiające setki milionów dolarów. Wtórność to największy grzech Czarnej Pantery i przez to zaczynam zastanawiać się, kiedy znudzą mi się te ziemniaczki z kotlecikiem, które serwuje ta część Disneya.
Filmowe sequele mogą stanowić dla twórców wyzwanie. Bo często, ciężko jest po raz drugi stworzyć warunki, które gwarantowały sukces oryginału. Tym bardziej, że nie chodzi tu o po raz kolejny stworzenie tego samego filmu, a czegoś nowego, co reprezentowały podobne walory. W dodatku jeśli pierwowzór był rzeczywiście dobry, to istnieje presja, by nie zepsuć tego, co już działało. Guardians of the Galaxy było dość osobliwą komedią, na której finale zrywałem boki. Jednocześnie było jednym z filmów akcji, które stanowią część filmowego uniwersum Marvela. Potencjał na porażkę był więc spory.
Nie spodziewałem się, że napisze o tym tak szybko, ale tekst sam się pisał, więc postanowiłem nie czekać na jego publikację. Tym razem coś z zupełnie innej epoki.
Gry planszowe nie są zbyt wdzięcznym materiałem na ekranizację. Zazwyczaj nie mogą pochwalić się zbyt dużą głębią fabularną, z rzadka rozbudowanymi światami, czy postaciami. Koncentrują się na rozgrywce, która stanowi ich kluczowy element. Zapewne, można by dziś znaleźć paru kandydatów, którzy mogli by z powodzeniem przejść tranzycję z roli gry planszowej na film, ale nie było by to łatwe. Zważywszy na to, iż planszówki zdołały dopiero niedawno wypełznąć z niszy (choć to wciąż produkt niszowy), którą interesowałyby się tylko największe nerdy, zadanie to musiało być jeszcze trudniejsze w roku 1985. Wtedy powstał pierwszy dobry film oparty o grę planszową, może jedyna dobra ekranizacja planszówki, może jedyna naprawdę dobra adaptacja jakiejkolwiek gry, w ogóle – Clue.
Kliknij na logo powyżej, aby przejść do pełnej recenzji.
DC wraz z WB robią kolejne podejście, do tego, żeby przekonać mnie iż potrafią zrobić dobry film na podstawie swego komiksowego uniwersum. Właściwie to, ja robię kolejne podejście, by się przekonać, czy tym razem film mi się spodoba. Ostatnie 3 próby, w moim przekonaniu spaliły na panewce i każdy kolejny film, zdawał się być gorszy od poprzedniego. Za każdym razem też pisałem też, że trailer, który był mi prezentowany, nawet mi się podoba i jestem ostrożnie optymistyczny. Przy Man of Steel planowałem iść do kina, ale jednak odpuściłem, zarówno ze względu na pustki w portfelu, a także przez to iż byłem w owym czasie wyjątkowo zajęty. Ba, wydawało mi się, że film nie może być taki zły jak mówią, w końcu na trailerach prezentował się bardzo dobrze. Przekonałem się o tym jak bardzo się myliłem, zasypiając w trakcie seansu i w tym momencie już nie żałowałem, że jednak nie wybrałem się do kina. Musiałem przyznać rację większości krytyków, którym film, zupełnie nie przypadł do gustu. W owym czasie, bardzo broniłem też adaptację Watchmen, która nawet dziś nie wydaje mi się aż tak zła, choć dziś muszę powiedzieć, że zdecydowanie jej autorzy nie rozumieli materiału źródłowego. Muszę jednocześnie przyznać, że mój entuzjazm, do filmów Zacka Snydera, w tym momencie,kompletnie mnie opuścił. W dodatku retroaktywnie obrzydził mi wszelkie jego wcześniejsze twory i choć np. nie byłem fanem choćby 300, to wcześniej nie uważałem go za złego reżysera. To kompletnie zmieniło się gdy obejrzałem Man of Steel. Z kolei po seansie Batman v Superman, byłem już pewien, że na pewno nie chcę oglądać w kinie kolejnego filmu, który u steru ma autora Sucker Punch i będę cierpliwie czekał na recenzje, od zarówno od znajomych, jak i paru autorów, którzy są bliscy, mojego filmowego gustu (a ten nie jest specjalnie wybredny i potrafię zadowolić się czymś, co wielu uznałoby za chłam). Suicide Squad z kolei, muszę zaliczyć do grona najgorszych filmów, jakie widziałem, który miejscami jest skrajnie niekompetentny i to nie w ten przyjemny, głupkowaty sposób, dzięki któremu, dobrze można bawić się choćby na X-Men: Apocalypse. Z tego wszystkiego wyciągnąłem jednak nauczkę. Nie idę na żaden film, wiedziony jedynie dobrym trailerem. Nie dam się ponieść stworzonemu przez marketing hype’owi. Zawsze czekam na recenzje, czytam, czy oglądam ją uważnie i nie tyle na podstawie numerycznej oceny, co informacji na temat tego jakie dany obraz ma plusy i minusy podejmuje decyzję, czy chcę ten twór wspierać, kupując bilet do kina. Nie mam wewnętrznej potrzeby, by wybierać się na premierę i chyba udałbym się jedynie, jeśli ktoś zleciłby mi zrecenzowanie jakiegoś filmu, zapłacił zarówno za tekst, jak i za bilet. Jeśli mam iść na film, dla własnej przyjemności, to mogę poczekać i żadna presja ze strony ogarniętego gorączką fandomu, nie zmusi mnie bym postąpił inaczej (czy wspominałem o tym, że moje zdanie może zmienić jedynie najazd polskich królów na mój portfel ). Wracając do tego kolejnego podejścia, o którym wspominałem na początku, to trailer Justice League, wygląda dobrze, a nawet bardzo dobrze. Casting w tych filmach, zawsze był trafiony i tutaj też nie mam zastrzeżeń. Nie oznacza to jednak, że film będzie strawny i uratuje tonącą filmową markę.
Najpierw były teasery. Bardzo krótkie filmiki, mające pokazać, że nadchodząca hollywoodzka adaptacja Ghost in the Shell, przynajmniej jeśli chodzi o styl wizualny będzie zbliżona do filmu animowanego 1995 roku. Otrzymaliśmy w końcu trailer, który pokazuje coś więcej i mam wrażenie, że panowie z ameryki nie bardzo kumają o co w tym wszystkim biega. Co prawda, jest lepiej niż w przypadku Dragon Balla, który z oryginałem dzielił jedynie nazwy własne, ale wciąż najwyraźniej filmowcy z kraju hamburgerów, nie potrafią schować do kieszeni swojego ego i spróbować zachować wierność materiałowi źródłowemu, bo ton trailera zdaje się być zdecydowanie nietrafiony. W dodatku zwiastun wystawia wszystkie karty odkryte od razu na stół i w dodatku tworzy dodatkowe tło postaci i motywacje, która nawet jeśli była w oryginale, to była o wiele bardziej subtelna (ale czegoś takiego sobie nie przypominam). Tutaj wszystko podano jak krowie na rowie, kompletnie spłaszczając przekaz. Plus jest taki, że mam ochotę obejrzeć oryginał i przede wszystkim, o wiele lepszą, w moim przekonaniu, serię animowaną Stand Alone Complex. Na razie film od amerykanów nie wydaje się specjalnie obiecujący, casting w sumie mnie nie obchodził, bo nie robi mi różnicy, kogo zatrudniają, jeśli jest to w miarę dobry aktor i wybór wydaje się mieć nawet jakiś sens, to nie robi mi to różnicy. Kiedy jednak filmowcy nie za bardzo rozumieją materiał, za który się biorą, to zaczynam bardziej sceptycznie podchodzić do adaptacji. Następnym razem muszę napisać o jakimś pozytywnym trailerze, bo wpisy ich dotyczące, zdają się mieć tylko negatywny wydźwięk.
Dzisiaj byłem w kinie na Doctorze Strange’u i nie żałuję. Film był na tyle dobry, że recenzja sama się praktycznie napisała i mogę wam go z góry polecić, jeśli nie macie ochoty czytać dłuższej wypowiedzi na ten temat. Dla pozostałych zostawiam tekst, który znajdziecie w linku poniżej ukrytym pod logo filmu.
Czas regularnie publikować recenzje. Tym razem czas przyszedł na X-Men: Apocalypse, który niedawno miał swoją premierę. Od razu muszę powiedzieć, że bawiłem się dobrze, choć może nie z powodów jakich chciałby reżyser. A to czy sami wybierzecie się na seans może zależeć od wielu czynników. Polecam więc przeczytać recenzję.
Kiedy ogłoszono, że Ghostbusters dostanie remake/sequel (bo ciężko powiedzieć, czy to jedno, czy drugie), w dodatku w całości w kobiecej obsadzie, byłem zaintrygowany. Z jednej strony intuicja podpowiada, że dwa razy ducha w butelkę nie da się złapać (co udowodnił sequel) i nowa produkcja będzie prawdopodobnie klapą. Z drugiej, odważne posunięcie, by tym razem w roli pogromców pojawiły się wyłącznie panie, dawało pewne nadzieje. W końcu jeśli robić to jeszcze raz, to przynajmniej z jakimś ciekawym twistem, odważnie i bez kompleksów. Inaczej nie ma sensu przerabiać czegoś, co było bliskie ideału już za pierwszym razem. Wydawało się, że ktoś włoży w to trochę serca i otrzymamy coś przyzwoitego.
Na razie na nic takiego się nie zapowiada. W moim mniemaniu zaprezentowany trailer jest okropny. Brak w nim naturalnej chemii i uroku Dana Aykroyda i Harold Ramisa, a obsada zdaje się być bandą gigantycznych stereotypów, pozbawionych ludzkich charakterystyk. Każda z aktorek zdaje się odgrywać te same role, co panowie w poprzedniej inkarnacji filmu, tyle że z jeszcze większym przesadyzmem. Nerd, jest jeszcze nerdowski, grubas, jeszcze grubszy, a czarnoskóry członek zespołu został napisany przez kogoś, kto Afroamerykanów widział jedynie w gangsterskich filmach, bądź kinie blacksploitation. Od razu czuć, że ktoś za bardzo stara się być “cool” i nie wychodzi mu to na dobre. Czuć sztuczność i mam wrażenie, że w role nie wcielają się profesjonalni aktorzy, a zbieranina komików, którzy doświadczenie zdobywali w stand-upie. Odór tworu, napisanego przez hollywoodzkich speców od marketingu, a nie miłośników dobrego kina fantastycznego, ciągnie się za tym zwiastunem na kilometr. Najwyraźniej ktoś liczy na to, że widownia przełknie wszystko, jeśli wciśnie się w to znaną markę.
Nie przekonują mnie też efekty specjalne, które wyglądają jak wyciągnięte z aktorskiego filmu Disneya z księżniczkami. Animatronika i animacja poklatkowa z oryginału miały lepszą atmosferę i były bardziej niepokojące. Tu obraz przesycony jest zbyt mocnymi kolorami, a duchy wydają się tanie i to nie w dobrym tego słowa znaczeniu, jakie postawiło by na nogi każdego miłośnika kina klasy Z. Gdy zapowiedzieli kobiecą wersję Ghostbusters, to chciałem zobaczyć, co z tego wyjdzie, bo w sumie to był jedyny sposób na wykonanie interesującego remake’a. Teraz mi się odechciało. Egon się w grobie przewraca. Nie dziwię się, że Bill Murray unikał kolejnych sequeli, jeśli tak miały one wyglądać.
Po tytule newsa możecie wywnioskować, że byłem w kinie. Deadpool, to jeden z tych filmów, po których spodziewałem się, że będzie klapą. Wielu miało w stosunku do niego wielkie oczekiwania, internet rozpływał się nad faktem, że czempion wychowany na jego mleku dostał własny film, a ja pozostawałem sceptyczny. Wiedziałem, że Deadpool był niedofinansowany, a Fox nie pokładało w nim wielkich nadziei. W dodatku Ryan Reynolds już jeden seans mi umilił i Hal Jordan w jego wykonaniu był nie do zniesienia. Jednak osobowość, która nie sprawdziła się kompletnie jako Green Lantern, świetnie zagrała jako Wade Wilson. Deadpool to dobry film, nie wiem, czy nie najlepsza i nie najwierniejsza adaptacja komiksu w ogóle. Na pewno jedna z najlepszych komedii, jakie widziałem ostatnio. Dodajcie sobie do tego Colossusa, którego wszystkie pozostałe filmy z X-menami mogą pozazdrościć. Jutro postaram się napisać jakiś dłuższy tekst, dzisiaj jestem najzwyczajniej zauroczony.
Pojawił się nowy trailer Suicide Squad i wciąż nie mogę się pozbyć uczucia, że to się nie może udać. Patrząc na filmowe uniwersum DC, to w głębi duszy czuję, że to się nie sprzeda. Wszystko dlatego, że od całego przedsięwzięcia wieje nie tyle miłością do marki, co zimną biznesową kalkulacją. Była to siła, która stała się głównym motorem napędowym dla ekranizacji komiksów w latach 90-tych. To po prostu czuć, począwszy od wyboru aktorów, poprzez pewną stylizację i dziwne unowocześnianie niektórych elementów. Może i Marvel produkuje filmy taśmowo i wychodzą one trochę jak z fabryki, to jednak pojawia się u nich choć parę filmów, które wyszły wyjątkowo dobrze (bo ktoś na linii produkcyjne, stwierdził, że ten jeden egzemplarz, który wyszedł z takiej samej formy jak reszta, ręcznie pokoloruje). WB z kolei wygląda trochę jak współczesny artysta, który może jest popularny (choć niekoniecznie utalentowany) i zabiera się za rzecz, o której w rzeczywistości nie ma zielonego pojęcia, która go nie obchodzi, ale akurat jest na topie.
Niemniej, nowy trailer Suicide Squad jest niezły. Dobrze dobrano muzykę i klipy jakie zaprezentowano. Niestety, trailer to nie film.