18

mar

2018

Jessica Jones (2 sezon) – Recenzja

Pierwszy sezon Jessica Jones był moim ulubionym z netflixowych seriali komiksowych. Nie stawiał na efekty specjalne, czy dużą dozę superbohaterstwa. Przez to uniknął wielu problemów, które trawiły inne  tasiemce Marvela, jak Iron Fist, czy Defenders, które nie potrafiły ukryć lichego, jak na potrzeby kaskaderskich wygibasów, budżetu. Stąd im bardziej ambitnie twórcy podchodzili do kwestii pojedynków na pięści, tym bardziej niezręcznie one wyglądały. Jessica Jones mogła się w dodatku pochwalić bardzo interesującym złoczyńcą, w okresie, kiedy wielkoekranowe produkcje w tym uniwersum w tej kwestii raczej zawodziły. Drugi sezon, można rzec, w tej kwestii idzie o krok dalej i dostarcza kolejne 13 odcinków naprawdę dobrego serialu, który powinien spodobać się wszystkim fanom poprzednich wcześniejszych przygód pani detektyw.

Kliknij w logo aby przeczytać dalszą część recenzji.



17

mar

2018

Black Panther (film 2018) – recenzja

W końcu wybrałem się do kina na kolejny film Marvela. Było ok – pomyślałem po seansie. Nie byłem specjalnie zachwycony, czy też zniesmaczony. Dostałem mniej więcej to, czego się spodziewałem. Jest to film, który widziałem już niejednokrotnie, szczególnie w wykonaniu Marvel Studios, które formuł na przyszłe odcinki swojej serii, ma już praktycznie wypracowaną do perfekcji. Bez większych zmian, może produkować, kolejne, całkiem strawne opowiastki, zarabiające setki milionów dolarów. Wtórność to największy grzech Czarnej Pantery i przez to zaczynam zastanawiać się, kiedy znudzą mi się te ziemniaczki z kotlecikiem, które serwuje ta część Disneya.

Black Panther

Kliknij w logo aby przejść do recenzji



24

lut

2018

Meta Jedi

Zaraz po seansie Star Wars: The Last Jedi, byłem zadowolony. Nie byłem zachwycony, nie uznałbym tego filmu za najlepszy film z serii, ale uważam, że ma parę ciekawych pomysłów. Nawet gotów, byłem się kłócić o jego walory z paroma znajomymi, którzy byli, z każdym mijającym dniem, co raz bardziej na VIII część sagi wkurzeni. Dobrze, że nie napisałem jednak wtedy recenzji, bo nie odzwierciedlałaby ona jedynie to jak bardzo lubię markę i to, że dobrze bawiłem się przez sam fakt, że udało mi się wyciągnąć mojego tatę do kina (bo jedynie Gwiezdne Wojny są w stanie go wyciągnąć na seans).

Emocje kompletnie opadły. Minęło parę miesięcy, a film ten wciąż gdzieś chodził mi po głowie, też przez to, że od czasu do czasu pojawiał się on w moich rozmowach z kumplem, którego znam od dziecka. Znów zaczął mi zaprzątać głowę i stwierdziłem, że popełnił on jeden grzech, który ciężko mi wybaczyć. Przy całym tym przełamywaniu konwenansów i szablonów, na jakich opiera się marka, był to obraz zadziwiająco wtórny. I to w sposób bardzo irytujący, bo skopiował on rzecz, która najbardziej mogła przeszkadzać widzom w The Force Awakens, a jednocześnie stanowiła największą siłę tego filmu. Mówię tutaj o meta narracji. O ile w części VII skupienie się na rozprawieniu się z przeszłością marki miało sens i w moim mniemaniu sprawdziło się naprawdę dobrze, to już w kolejnym filmie, było już trochę nazbyt irytujące. Jednocześnie The Last Jedi niweczy tym samym wysiłek, jaki włożono w nowe otwarcie, które miało zapewnić możliwość pisania kompletnie nowych historii. Tak bardzo koncentruje się na tym, czy są, bądź nie są Gwiezdne Wojny, że zaprzepaszcza wszystkie dobre pomysły jakie pojawiają się w scenariuszu. Cała zabawa, z odniesieniami do poprzedników, w The Force Awakens, miała nas od tego uwolnić.

Zamiast tego Ostatni Jedi z maniakalnym uporem kontynuuje te rozważania, czasami kompletnie  na siłę przeciwstawiając się przyjętym wcześniej kliszom. Na tym koncentruje się reżyser, zamiast starać się dostarczyć nam dobrej rozrywki. Próba wejścia do tej samej rzeki, kompletnie się nie powiodła i decyzje, które zostały podjęte w jej wyniku były moim zdaniem błędne. Mało interesująca scena w kasynie i wszystkie wątki z Finnem, które w nic nie wnoszą do filmu, poza jego niepotrzebnym wydłużeniem i dodaniem odrobiny akcji w jego środkowej części. Wynikający z tego wątek miłosny, który pojawia się trochę znikąd. The Last Jedi byłby naprawdę o ciekawszy, gdyby Finn pozostał w śpiączce. Źle użyte pacynki, niewłaściwie oświetlone, wyglądają naprawdę sztucznie i nieprzekonująco. I było to ponoć świadomą decyzją reżysera, który najwyraźniej nie zrozumiał, że w poprzednich filmach wszyscy starali się jak mogli, by praktyczne efekty specjalne sprawiały wrażenie żywych. A jest tego więcej, o czym godzinami może opowiadać, każdy wkurzony fan sagi. Meta narracja przygniata całkiem sprytny film akcji, który gdzieś wciąż jest wśród tego pseudofilozoficznego bałaganu. Najgorsze jest to, że nawet dobre pomysły, w wyniku niezbyt zręcznej reżyserii i montaż, zaczynają się tutaj gubić. Przez to obraz ten wydaje się zimnym, skalkulowanym skokiem na kasę, który odznacza tylko listę rzeczy, które powinny się pojawić.

The Last Jedi  i wtedy moja opinia może się jeszcze zmienić. Jak na razie to chciałbym w rzeczywistości zobaczyć więcej filmów jak Rogue One. Nie koncentrujących się tak bardzo na największych epickich bitwach, czy super ważnych bohaterach. Jest to wielkie uniwersum i ma w sobie nie tylko historie o Jedi, które warto opowiadać. Bo wolałbym, aby zamiast filmu o Hanie Solo, ktoś zrobił film o bezimiennym przemytniku, który musi jakoś przeżyć w świecie opanowanym przez Imperium.



10

lip

2017

Castlevania (2017 serial Netflix)

Hurra! – wykrzyknęli gracze, kiedy dowiedzieli się, że Netflix sfinansuje zekranizowanie Castlevanii w postaci serialu animowanego. Hurra! – wykrzyknęli po raz kolejny, kiedy spojrzeli na listę ludzi zatrudnionych przy tej produkcji. Zaangażowanie Warrena EllisaAdi Shankara spowodowało, że wielu fanów gry z nadzieją wyczekiwało tej adaptacji. Hurra! – trailer wygląda naprawdę dobrze. Hurra! – pierwsze reakcje w internecie są pozytywne. Hurra?!… – miałem chwilę by obejrzeć całą serię i mogę spisać moje wrażenia z seansu.

Kliknij na logo by przejść do recenzji



22

maj

2017

Guardians of the Galaxy vol.2

Filmowe sequele mogą stanowić dla twórców wyzwanie. Bo często, ciężko jest po raz drugi stworzyć warunki, które gwarantowały sukces oryginału. Tym bardziej, że nie chodzi tu o po raz kolejny stworzenie tego samego filmu, a czegoś nowego, co reprezentowały podobne walory. W dodatku jeśli pierwowzór był rzeczywiście dobry, to istnieje presja, by nie zepsuć tego, co już działało. Guardians of the Galaxy było dość osobliwą komedią, na której finale zrywałem boki. Jednocześnie było jednym z filmów akcji, które stanowią część filmowego uniwersum Marvela. Potencjał na porażkę był więc spory.

Kliknij na logo, aby przejść do pełnej recenzji



7

maj

2017

Lepiej późno niż wcale #3

Nie spodziewałem się, że napisze o tym tak szybko, ale tekst sam się pisał, więc postanowiłem nie czekać na jego publikację. Tym razem coś z zupełnie innej epoki.

Gry planszowe nie są zbyt wdzięcznym materiałem na ekranizację. Zazwyczaj nie mogą pochwalić się zbyt dużą głębią fabularną, z rzadka rozbudowanymi światami, czy postaciami. Koncentrują się na rozgrywce, która stanowi ich kluczowy element. Zapewne, można by dziś znaleźć paru kandydatów, którzy mogli by z powodzeniem przejść tranzycję z roli gry planszowej na film, ale nie było by to łatwe. Zważywszy na to, iż planszówki zdołały dopiero niedawno wypełznąć z niszy (choć to wciąż produkt niszowy), którą interesowałyby się tylko największe nerdy, zadanie to musiało być jeszcze trudniejsze w roku 1985. Wtedy powstał pierwszy dobry film oparty o grę planszową, może jedyna dobra ekranizacja planszówki, może jedyna naprawdę dobra adaptacja jakiejkolwiek gry, w ogóle – Clue.

Kliknij na logo powyżej, aby przejść do pełnej recenzji.



6

maj

2017

Lepiej późno niż wcale #2

Kontynuuję podróż przez filmy, które swoją premierę miały już jakiś czas temu. Na razie wciąż przemieszczam się po zeszłorocznych premierach kinowych, ale już niedługo zapuszczę się w i dalej, może nawet w lata 80-te.

Kiedy w 2014 roku na ekrany wchodził Teenage Mutant Ninja Turtles, będące nową kinową adaptacją popularnej przed laty marki, byłem trochę zniesmaczony. Po pierwszym trailerze, który prezentował tytułowe żółwie, jako brzydkie, pseudorealistyczne komputerowe monstra, a do tego importował najbardziej drewnianą aktorkę z innej, znanej z kreskówek marki, którą przygarnął Michael Bay, zdecydowałem, że do kina się nie wybieram. Zapowiadała się powtórka z Transformersów i tym właśnie  były nowe Żółwie Ninja. Kiedy ostatecznie obejrzałem ten film, nie miałem najlepszej opinii o nim. Efekty specjalne były brzydkie, aktorstwo drewniane, a zachowanie głównych bohaterów widowiska, irytujące. Nie polecam tego filmu nikomu. Z tego te powodu postanowiłem ominąć kinową premierę kontynuacji hitu z 2014 roku, kiedy jednak Teenage Mutant Ninja Turtles: Out of the Shadows (bo wstawianie 2 w tytule przestało być modne) pojawiło się na HBOGO i akurat miałem humor na obejrzenie jakiegoś złego, głupiego filmu, to stwierdziłem, że nie jest to najgorszy kandydat na wieczorny seans.

Kliknij na logo filmu, aby przeczytać pełną recenzję.



2

maj

2017

Lepiej późno niż wcale #1

Ostatnio stwierdziłem, że skoro obejrzałem już film, to mogę napisać na jego temat parę słów. Nawet jeśli od czasu jego premiery minęło trochę czasu. Los chciał, że miałem trochę wolnego czasu, w związku z tym iż  maszyna, która służyła mi do pracy odmówiła posłuszeństwa. Edytor tekstu nie potrzebuje jednak zbyt dużej mocy obliczeniowe, stąd pisanie nie stwarza mi zbyt wielu problemów.  Dlatego popełniłem tekst na temat Ghostbusters 2016.

Film ten był w zeszłym roku elementem wojny propagandowej. Nie da się ukryć, że jakaś tam mała bitwa płci się wokół niego rozgrywała. Dziś jakoś ta cała wrzawa przebrzmiała, ja praktycznie o tym zapomniałem, prawie też zapomniałem, że ten film istniał i gdyby nie to, że pojawił się na HBOGO, to pewnie trochę jeszcze czasu by minęło, zanim bym po niego sięgnął. Trailer, o którym wspominałem jakiś czas temu, nie nastawiał mnie specjalnie pozytywnie do tego seansu, podobnie jak większość internetowych recenzji. Z drugiej strony, czasem potrafię się nawet dobrze bawić na złych filmach. Stąd zanurkowałem w odmęty kina niskich lotów i przekonałem się na własnej skórze, czy za parę lat kobieca wersja Ghostbusters nie będzie uznawana za jakiś ukryty klejnot, który został niesprawiedliwie potraktowany podczas swej premiery.

Aby przeczytać pełną wersję tekstu, kliknij na obrazek powyżej.



1

maj

2017

Kończ waść

Spoglądając na listę filmów, jakie chcę obejrzeć i na kinowe premiery w ciągu paru ostatnich lat mam wrażenie, że co raz więcej jest filmów, które na siłę starają się wydłużać swoją długość. Ponad dwu godzinny czas trwania obrazu, zdaje się być normą i chyba próbuje być usprawiedliwieniem dla wysokich cen biletów. Problem w tym, że nie odnoszę wcale wrażenie iż dłuższe filmy, są w jakiś sposób lepsze, a czasem odnoszę wręcz wrażenie, że gdyby niektóre ekipy się nimi zajmujące, postanowiłyby jednak pozbyć się odrobiny materiału, zyskałyby lepszy produkt. Choćby ostatnio zacząłem się zastanawiać, czy faktycznie, reżyserskie, dłuższe wersje Władcy Pierścieni, są faktycznie lepsze, czy może oferują jedynie parę dodatkowych scen, które nie specjalnie pomagają całości, a jedynie powodują, że ciężej wysiedzieć na seansie bez wizyty w toalecie. Całe szczęście trend, w którym historie dzielono na wiele filmów, czego ofiarą był  Hobbit, umarł już parę lat temu, ale wciąż się zastanawiam, czy nawet najprostsze filmy akcji, muszą trwać przez ponad 2 godziny. Szczególnie, że gdy ostatnio oglądałem Grawitację, trwającą trochę ponad półtorej godziny, która zostawiła mnie z uczuciem satysfakcji. Film, kompletnie pozbawiony był niepotrzebnych elementów, był zwięzły. Był tak długi jak potrzeba i nie potrzebuję jego wersji reżyserskiej, bo wątpię by cokolwiek poprawiła, a wiele mogłaby zepsuć. Zresztą, Batman v Superman wersję reżyserską otrzymał i w moim mniemaniu, wciąż nie jest to dobry film. Bycie zbyt długim dla własnego dobra, jest zresztą problemem, który bardziej jak do filmów, może tyczyć się do gier komputerowych, które sztukę wypełniania czasu bezsensowną zawartością opanowały niemal do perfekcji. Podobnie jest z komiksami, rozciągającymi dobrze sprzedające się historie na tak wiele tomów, że w końcu przestaje mieć ona sens i wtedy potrzebny jest nagły reset uniwersum. Problem kiedy skończyć tyczy się każdego medium. I może to własnie odróżnia prawdziwe arcydzieła, od tworów przeciętnych. Dobre wyczucie tego, kiedy skończyć, by oszczędzić sobie wstydu.



25

mar

2017

Unhyped

DC wraz z WB robią kolejne podejście, do tego, żeby przekonać mnie iż potrafią zrobić dobry film na podstawie swego komiksowego uniwersum. Właściwie to, ja robię kolejne podejście, by się przekonać, czy tym razem film mi się spodoba. Ostatnie 3 próby, w moim przekonaniu spaliły na panewce i każdy kolejny film, zdawał się być gorszy od poprzedniego. Za każdym razem też pisałem też, że trailer, który był mi prezentowany, nawet mi się podoba i jestem ostrożnie optymistyczny. Przy Man of Steel planowałem iść do kina, ale jednak odpuściłem, zarówno ze względu na pustki w portfelu, a także przez to iż byłem w owym czasie wyjątkowo zajęty. Ba, wydawało mi się, że film nie może być taki zły jak mówią, w końcu na trailerach prezentował się bardzo dobrze. Przekonałem się o tym jak bardzo się myliłem, zasypiając w trakcie seansu i w tym momencie już nie żałowałem, że jednak nie wybrałem się do kina. Musiałem przyznać rację większości krytyków, którym film, zupełnie nie przypadł do gustu. W owym czasie, bardzo broniłem też adaptację Watchmen, która nawet dziś nie wydaje mi się aż tak zła, choć dziś muszę powiedzieć, że zdecydowanie jej autorzy nie rozumieli materiału źródłowego. Muszę jednocześnie przyznać, że mój entuzjazm, do filmów Zacka Snydera, w tym momencie, kompletnie mnie opuścił. W dodatku retroaktywnie obrzydził mi wszelkie jego wcześniejsze twory i choć np. nie byłem fanem choćby 300, to wcześniej nie uważałem go za złego reżysera. To kompletnie zmieniło się gdy obejrzałem Man of Steel. Z kolei po seansie Batman v Superman, byłem już pewien, że na pewno nie chcę oglądać w kinie kolejnego filmu,  który u steru ma autora Sucker Punch i będę cierpliwie czekał na recenzje, od zarówno od znajomych, jak i paru autorów, którzy są bliscy, mojego filmowego gustu (a ten nie jest specjalnie wybredny i potrafię zadowolić się czymś, co wielu uznałoby za chłam). Suicide Squad z kolei, muszę zaliczyć do grona najgorszych filmów, jakie widziałem, który miejscami jest skrajnie niekompetentny i to nie w ten przyjemny, głupkowaty sposób, dzięki któremu, dobrze można bawić się choćby na X-Men: Apocalypse. Z tego wszystkiego wyciągnąłem jednak nauczkę. Nie idę na żaden film, wiedziony jedynie dobrym trailerem. Nie dam się ponieść stworzonemu przez marketing hype’owi. Zawsze czekam na  recenzje, czytam, czy oglądam ją uważnie i nie tyle na podstawie numerycznej oceny, co informacji na temat tego jakie dany obraz ma plusy i minusy podejmuje decyzję, czy chcę ten twór wspierać, kupując bilet do kina. Nie mam wewnętrznej potrzeby, by wybierać się na premierę i chyba udałbym się jedynie, jeśli ktoś zleciłby mi zrecenzowanie jakiegoś filmu, zapłacił zarówno za tekst, jak i za bilet. Jeśli mam iść na film, dla własnej przyjemności, to mogę poczekać i żadna presja ze strony ogarniętego gorączką fandomu, nie zmusi mnie bym postąpił inaczej (czy wspominałem o tym, że moje zdanie może zmienić jedynie najazd polskich królów na mój portfel ). Wracając do tego kolejnego podejścia, o którym wspominałem na początku, to trailer  Justice League, wygląda dobrze, a nawet bardzo dobrze. Casting w tych filmach, zawsze był trafiony i tutaj też nie mam zastrzeżeń. Nie oznacza to jednak, że film będzie strawny i uratuje tonącą filmową markę.