– Norgal! Co jest najlepsze w życiu? – zapytała głowa Agaty, Błękitnej Wiedźmy. – To by zmiażdżyć swoich wrogów. Spojrzeć im prosto w oczy i ujrzeć ich odcięte głowy wzbijające się wysoko w powietrze. – odpowiedział Dekapitator.
– A później ich schrupać! – dodała Wiedźma.
– Zamknij się zeschły babsztylu.
“Myślę, że mam coś co Ci się spodoba.” – tymi słowy otrzymałem do recenzji Head Loppera. Zanim jednak poczta dostarczyła komiks do recenzji, zdołałem trochę poszperać w internecie, szukając informacji na jego temat. Pierwsze obrazki, jakie wypluła z siebie przeglądarka, zapowiadały się ciekawie. Nazwisko twórcy niewiele mi mówiło, bo Andrew Maclean, rysownik i scenarzysta komiksu, nie ma na razie zbyt wielu tytułów na swoim koncie. Zdołałem zlokalizować tylko jedno jego wcześniejsze dzieło – ApocalyptiGirl , ale nawet o nim wcześniej nie słyszałem, a co dopiero mowa o kontakcie osobistym.
Co prawda Wikipedia wie o istnieniu autora, ale nie posiada jeszcze podstrony opisującej jego osobę. Jedyne parę zdawkowych zdań go opisujących, udało mi się pozyskać z samego komiksu, gdy już do mnie dotarł. Wygląda na to, że Andrew Maclean jest stosunkowo młodym twórcą, który dopiero się stara, by jego nazwisko zaistniało w szerszej świadomości czytelników. Trochę więcej informacji można znaleźć na temat samego Head Loppera, który zaczynał jako dzieło publikowane samodzielnie, dzięki Kickstarterowi, by w 2015 roku zostać podchwyconym przez Image Comics. Teraz seria została sprowadzona do Polski nakładem Nonstopcomics. Po mojej wycieczce w niezbyt odległe zakamarki internetu, jakimi można nazwać Google i stronę wydawcy, byłem nastawiony pozytywnie. Ten komiks faktycznie “mógł mi się spodobać”.
Gdy po paru dniach na mym progu pojawiła się paczka z tomikiem, od razu obdarłem z folii krwistoczerwoną okładkę i zacząłem go lustrować. Wydany on został w miękkiej oprawie, w formacie standardowym dla amerykańskiego komiksu. Na pierwszy rzut oka, polska edycja zdaje się być solidna. Opasły wolumin (280 stron), porządnie sklejony, może rozczarować tylko bardziej wymagających czytelników, lubujących się w szytych książkach i grubszej oprawie. Takie wydanie ma oczywiście swoje plusy, bo okładkowa cena nie jest zbyt wygórowana i w momencie, kiedy piszę te słowa, wynosi jedyne 55 złotych (monet). Ciężko mi się przyczepić do jakości polskiej wersji. Nie spotkałem się tutaj z jakimiś rażącymi błędami (przynajmniej po jednokrotnym przeczytaniu Head Loppera i parokrotnym jego przekartkowaniu, żadnych błędów nie znalazłem), czy problemami z drukiem, a zastosowany papier też zdaje się być przyzwoitej jakości.
Tłumaczenie też nie sprawiło mi jakichś przykrych niespodzianek, a wykorzystane w dymkach fonty ładnie spajają się z przyjętą w komiksie estetyką. Jest jednak parę drobnostek, które przykuły moją uwagę. Nie wszystko w tym komiksie zostało przetłumaczone. Okładka razi połączeniem dwóch języków, tytuł pozostał taki sam jak w oryginale, a podtytuł przełożono na język polski (z dziwnym & w miejscu bardziej naturalnej dla dla języka polskiego literki “i”) . Z jednej strony jest to decyzja słuszna, bo Head Lopper nie ma w mowie mieszkańców Rzeczpospolitej bezpośredniego odpowiednika i by oddać jego sens można by pokusić się o jakieś słowotwórcze wygibasy. Z drugiej strony jest to niekonsekwentne, nawet wewnątrz książki, pozostałe postacie zwracają się do tytułowego bohatera per Dekapitator (bardzo bezpośrednie tłumaczenie), gdy w angielskojęzycznej wersji pojawia się Head Lopper.
Z redakcyjnym kolegą, zastanawialiśmy się nad nad jakimś sensownym, zabawnym tłumaczeniem tytułu. Z propozycji jakie wypłynęły, z owej burzy mózgów, najbardziej przypadł mi do gustu Zerwiłeb. Nieprzetłumaczone zostały także onomatopeje i pozostawiono je w oryginalnej, angielskojęzycznej formie. Oczywiście, są to elementy, które będą przeszkadzały tylko największym purystom. Spodziewam się, że jest też rzesza odbiorców, którzy będą preferować wybór jakiego dokonał wydawca. Szczególnie, że to łatwo zepsuć stronę graficzną komiksu, źle dobierając fonty i nieumiejętnie je łącząc z rysunkami. Kompromis jaki zastosowano, oznacza minimalną ingerencję w szatę graficzną książki, co potrafię uszanować.
Po tak długim wywodzie na temat strony technicznej komiksu, najwyższa pora przejść do jego treści. Ta jest z kolei przystępna jak mamusiny obiadek. Bohaterem tej epickiej opowieści jest Norgal – tytułowy Head Lopper , Syn Minotaura, Egzekutor, Dekapitator. Jest to władający mieczem osiłek, którego lico zdobią długie białe włosy i broda. Bohater zbudowany z tych samych materiałów, co legendarny heros w twórczości Roberta E. Howarda. Równie dobrze komiks ten mógł nosić tytuł Conan Dekapitator i sprawdził by się w tej roli wyśmienicie. Jeśli więc jesteś miłośnikiem tradycyjnej pulpy, będziesz się przy tej lekturze bawił doskonale.
Norgal nie jest zbyt skomplikowaną postacią i większość problemów rozwiązuje przez dekapitację przeciwnika. Jest jednym z tych milczących typów, którzy wierzą iż stal jest silniejsza od magii. Autor słusznie więc postanowił, że historię należy wzbogacić o interesujące postacie drugoplanowe, na których czele stanęła gadatliwa głowa Niebieskiej Wiedźmy Agaty. Ta, choć została oddzielona od swojego ciała, nie przestaje uprzykrzać się bohaterowi i stanowi główne źródło humoru w serii. Choć dostajemy szczątkowe informacje na temat pozostałych postaci i są one często dość stereotypowymi przedstawicielami swych profesji, to daleko im do całkiem płaskich, dwuwymiarowych klisz. Dzięki sprawnie poprowadzonym dialogom, niewielka ilość tekstu w zupełności wystarczy, by nadać tą odrobinę głębi każdemu, kto tego potrzebuje.
Niby jest to prosta historia, którą czytałeś już wielokrotnie w niejednej powieści fantasy. Niby nie przeciera nowych szlaków. Niby nawet nie stara się być odkrywcza, a jednak dobrze się ją czyta. Jest ujmująco znajoma, jak posiłek przygotowany przez rodzicielkę. Doskonale wie jak uderzyć w nostalgiczną nutę, mimo wszechobecnych, zdekapitalizowanych łbów. W efekcie, gdy pierwotnie zakładałem, zważywszy na objętość komiksu, iż lekturę uda mi się rozłożyć na przynajmniej dwa dni, to okazało się, że skonsumowałem go niedługo po tym, gdy go otrzymałem. Nie czułem, by czas z nim spędzony wywołał u mnie zmęczenie, czy znużenie, jednocześnie jest to opowieść na tyle zamknięta, że potrafi sobą nasycić. W przyszłości możemy spodziewać się kolejnych tomów Head Loppera i z tego co wyczytałem, polska premiera drugiego wydania zbiorczego, zawierającego zeszyty 5-8 została już zapowiedziana. Nie mogę się doczekać.
Wielką zasługą płynności, z jaką pochłania się ten komiks, jest styl graficzny w nim zastosowany, prosty i pozbawiony szczegółów. Przypomina rysunki ze współczesnych seriali animowanych, takich jak Adventure Time, w które ktoś wmiksował odrobinę Mike’a Mignoli, co owocuje ciężkimi, przepełnionymi czernią cieniami. Jednak prostota świetnie sprawdza się w przedstawieniu historii koncentrującej się na akcji. Andrew Maclean w mistrzowski sposób prezentuje ruch. Rysowane przez niego panele są niemal jak kluczowe klatki animacji, prezentujące dokładnie zwinne susy jakie wykonuje główny bohater. Jest to dość rzadkie dla amerykańskiego komiksu, który zazwyczaj kompresuje akcję. Rozkładówka, na której Norgal rozprawia się z trzema wilkami, naprawdę świetnie oddaje wrażenie ruchu. W dodatku takie rozwiązanie graficzne harmonizuje się z lekką pulpową historią, jakiej tu doświadczamy. Oczywiście, to bardziej abstrakcyjne rozwiązanie, nie musi odpowiadać każdemu. Jeśli jesteś miłośnikiem realizmu, to uproszczenia i skróty mogą drażnić. Mi kreskówkowy sznyt rysunku przypadł do gustu.
Jest to lekki komiks, który zabierze cię w okres pomiędzy czasem, gdy oceany wypiły Atlantydę, a powstaniem synów Aryasa. Do epoki, o której nikomu się nie śniło. Gdy Norgal, niosący przy swym ostrym jak brzytwa mieczu, głowę Agaty, Błękitnej Wiedźmy, przemierzał zainfekowane przez plugawe potwory ziemie. Jest mu przeznaczone, by wystąpić w niezwykle swawolnym komiksie, opowiadającym o czasie wielkiej przygody. Dajcie się skusić, bo lektura warta jest tego, by spędzić z nią parę chwil. Chętnie przygarnę kolejny tomik, a Wam radzę sięgnąć po Head Lopper & Wyspa albo Plaga Bestii (ale ten & wciąż mnie trochę drażni).